Tłumacz języka angielskiego, założyciel Tucholscy Specialized Translations, Krzysztof Tucholski od 1983 roku opowie nam dzisiaj o swoich przygodach.
foto. tłumacz języka angielskiego tucholscy.eu
Czy jako tłumacz języka angielskiego miałeś jakąś mrożącą krew w żyłach przygodę?
Tak. Ilekroć wspominam tę historię, mam ciarki na plecach. Do naszego zakładu pracy Pratt and Whittney, przy dawnym WSK w Rzeszowie przyjeżdżali inżynierowie z Kanady. Jeden z inżynierów zmarł na perforację jelit i trzeba było go transportować na ostatnią podróż do ojczyzny. Musiałem pojechać razem z przedstawicielami Kanadyjczyków do prosektorium i uczestniczyłem we wkładaniu do trumny. Pracownicy zrobili mi kawał, bo widzieli, że jestem „trochę” przejęty tą sytuacją i kazali mi przytrzymywać nieboszczyka, żeby nie wypadł. (śmiech)
Czy możesz opowiedzieć jakąś ciekawą przygodę ze swojej kariery tłumacza języka angielskiego?
Byliśmy nie tylko tłumaczami języka angielskiego wykonującymi bieżące tłumaczenia ustne i pisemne w zakładzie pracy, ale też tłumaczami środowiskowymi mającymi ułatwić Kanadyjczykom poruszanie się po Rzeszowie i załatwianie z nimi spraw urzędowych, również oprowadzaliśmy ich po mieście, pomagaliśmy im znaleźć mieszkania i ogólnie mieliśmy im pomóc poczuć się w Rzeszowie, jak w domu. Często rozwijały się dzięki temu przyjaźnie. Jedna z par, inżynier Mike i jego partnerka Lynn spędzali nawet z nami święta Bożego Narodzenia. Bardzo zżyli się z nami oraz naszymi małymi wtedy dziećmi. Agnieszka, która teraz ze mną pracuje, miała wtedy 4 lata.
Pamiętam, że największym wyzwaniem było tłumaczenie potraw wigilijnych, więc Lynn chodziła po naszej kuchni i pokazywała palcem, co chciałaby zjeść. Zresztą, obojgu tak smakowała kuchnia polska, że baliśmy się o ich zdrowie, bo Mike miał wrzody żołądka. Nie przeszkadzało mu to w pochłanianiu uszek z grzybami i pierogów z kapustą.
Jak rząd komunistyczny podchodził do współpracy tłumaczy języka angielskiego z przedstawicielami wrogiego ustroju kapitalistycznego?
Dla ówczesnego rządu kontakty WSK z Kanadą stanowiły potencjalne zagrożenie. Dyrekcja zakładu starała się o to, aby otwartość międzynarodowa, naturalna przecież w sytuacjach między tłumaczem i klientem miała swoje granice. W zakładzie były strefy, do których Kanadyjczycy nie mieli wstępu i to my mieliśmy pilnować, żeby żadnemu z nich nawet nie przyszło na myśl skręcenie w nieodpowiedni korytarz. Dyrekcja wyznaczyła dla nich stałe utarte trasy, którymi mogli się poruszać.
Z czego to wynikało?
W WSK produkowane były części do samolotów na zamówienie zarówno Kanadyjczyków, jak i Rosjan. ZSSR na pewno nie chciało, aby schematy samolotów trafiły w niepowołane ręce. Wokół inżynierów z Zachodu zawsze kręcili się podejrzanie przyjaźni panowie, którzy jednak z powodu braku zdolności językowych i tak niczego by od Kanadyjczyków nie wyciągnęli. (śmiech)
Tłumacz języka angielskiego to nie tylko gryzipiórek! Nie tylko stuka w klawiaturę i to nie zawsze komputera, ale o tym przy następnej rozmowie. Dziękuję!
To pierwsza rozmowa z cyklu Ciekawostki z branży tłumaczeń języka angielskiego. Zapraszamy do śledzenia pozostałych na naszym blogu pod adresem tucholscy.eu/blog.
Wpisy o często mylonych słowach w umowach znajdziesz na naszym blogu tu